Joebranocka (9) - Flint's Vacation ( s.1, ep.43 )


Urlop. Wyczekiwany tygodniami lub miesiącami czas wolności i beztroski.
Na każdego z nas słowo to działa lepiej niż tysiące pochwał, niż uśmiechy współpracowników i ogólnie dobra atmosfera w robocie.

Po prostu, urlop od czasu do czasu trzeba od pracy sobie wziąść.
I nawet w G.I.Joe, dla których członków ich zawód to swoisty dream-job, pamiętają o tej świętej zasadzie.
Oczywiście nic nie odstresowuje tak jak dobre lanie Cobry czy innej organizacji terrorystycznej, ale do kuzyna i jego rodziny także warto kiedyś się wybrać w przyjemne odwiedziny....
---------

Dzisiejszą Joebranockę obejrzycie TUTAJ

---------


Flint, jeden z najwyższych rangą Joesów, dostaje od szefostwa odrobinę wolnego.
Nie wiadomo czy od tych wszystkich laserów śmigających dookoła zaczęły boleć go oczy.
Czy może od wszędobylskiej Cobry, śnią mu się po nocach węże.
Ktoś jednak zdecydował, że ma sobie odpocząć.
I to sam. Brz kolegów. Bez ukochanej Lady Jaye.
Wsiada więc do kupionego za napiwki czerwonego cabrio i pruje na spotkanie do dawno niewidzianych krewnych.
I jak się okazuje, przez ten czas, bardzo bardzo ale to bardzo bardzo się oni zmienili...



...tak bardzo, rzecz jasna, iż szybko okazuje się, że za całą tą transformacją stoi nie kto inny jak Cobra.
Noż przecież to oczywiste.
Także pamiętajcie. Jeśli doskwiera Wam uczucie nudy, przęmęczenia, apatia, ogólnie macie złe samopoczucie, koniecznie wypatrujcie anten satelitarnych skierowanych w dół a nie w górę.
Bowiem to wszystko na pewno jest sprawką cholernych wężojadów.

To jeden z tych odcinków do których ma się nieco większy sentyment, albowiem był dostępny niegdyś w Polsce na kasetach śp Demela ( nr 7 ).

Aczkolwiek jest też chyba jednym z bardziej zapomnianych odcinków z tamtej kolekcji.
Może to dlatego, że fabuła jest w sumie kameralna?
A może to dlatego, że Demele przestały być atrakcyjnym i poszukiwanym towarem gdzieś tak od piątej części.
Był to już czas gdy szał na G.I.Joe w Polsce powoli mijał.
A historie jakby z tego powodu stawały się jakieś takie bardziej ponure. Mroczniejsze.



Niemniej sceny z łodzią podwodną od razu się przypominają.
Tak samo nietuzinkowe starcie Joesów z Cobrą na wodzie, gdzie co rusz jeden pojazd niszczy drugiego by zaraz dostać w tyłek od następnego przeciwnika.

Sama historyjka jednak nie powala.
Ot, rodzina jest jakaś odmienna.
Flint nie od razu domyśla się, że nie jest to efekt uzależnienia od telewizora.
Jest... powiedzmy...trochę naiwnie.

Ale naiwność to niby znak rozpoznawczy kreskówkowych G.I.Joe i ogólnie bajek.

A mimo to jest przeciez fajnie. Ponieważ znowu, nie jest to typowy epizod nawalankowy.
Trochę więcej tu tajemnicy. Ciekawych pościgów.
Naprawdę sekwencje ucieczki Flinta jego bryką są dużo bardziej emocjonalne niż wiele pościgów znanych z filmów i telewizji.

Atmosefera pewnej grozy i osamotnienia to także jeden ze zdecydowanych plusików.



Ogólnie ogląda się to bardzo przyjemnie.
Nie ma momentów irytacji. Nie ma nudy. Nie ma też w sumie przewidywalności.
Troszkę chaosu tylko momentami.
I może przejęcie wrogiego okrętu podwodnego w pojedynkę już nie robi takie wrażenia jak dawniej.
Troszkę to dla dorosłej głowy naciągane.

No i sam fakt, że Cobra robi wszystko by wyjawić tajemnicę lokalizacji swej podmorskiej bazy.
Oj rzucacie się w oczy panowie węże! Zwyczajnie rzucacie.

Natomiast motyw kontrolowania umysłów to znany i lubiany chwyt joesowych twórców ze stajni Sunbow.
I tutaj nie można się za bardzo do konwencji tej przyczepić.

Natomiast można i należy się przyczepić do koncepcji ich wykorzystania przez Cobrę... czy też głównej "strasznej" broni odcinka.
Pomysł by tym razem straszyć świat całkowitym zniszczeniem wegetacji na Ziemi był naprawdę miodny!
Oryginalny. Zwyczajnie inny od wszystkich tych bajeranckich super mega giga wiertarek, którymi Komandor i Destro zwykli szantażować ONZ.

Dlatego szkoda, że wątku tego nie pociągnięto jakoś mocniej. Bo naprawdę pomysł ten zasługiwał na poważniejsze potraktowanie, powinien lepiej wypełniać odcinek.
Tutaj jest tylko takim wypełniaczem. Ot superbronią nr 34589.

A w sumie nie stało by się nic złego gdyby w niewolnicy w podwonej bazie zajmowali się czym innym, zaś niszczarka wegetacji zajęła należne sobie miejsce w epizodzie następnym.



Ale nie ma o co się złościć.

Flint jako główny, praktycznie solowy bohater, daje radę i to jest ważne.
Nie jest irytujący jak paru innych nadmiernie wykorzystywanych Joesów.
Myślę, że ten jego nieodłączy beret dodaje mu dużo sympatii.
To w sumie facet, który ma w sobie praktyczne tylko dobro i serdeczność i nie krzyczy ciągle na wszystkim ani nie gromi oczyma jak Duke.

Jest więc to postać, której się kibicuje i z którą można się jako tako identyfikować.

Powiedziałbym, że to zarazem wręcz wzorowy przykład tego jak konstruować historie skupiające się na jednym charakterze i jego przeżyciach.

Ciekawa odskocznia od tandemów i wielowątkowych strzelanek-nawalanek, których przecież w świecie Joes pełno!

Dlatego warto obejrzeć.
Polecam.

A po seansie, jak zawsze, dajcie znać o Waszych wrażeniach na FB, albo tutaj, w komentarzu.

---------



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Joebranocka (10) - The Great Alaskan Land Rush ( s.1, ep.52 )

Moi Figurkowi Ulubieńcy (6) - Backblast